W niedzielę, 9 maja, zakończyły się kolejne obchody urodzin portu Hamburg. 24 kwietnia odbyła się podobna, choć na znacznie mniejszą skalę przygotowana, impreza w Rostocku. "Dni Morza" i festiwale portowe o zróżnicowanej wielkości i charakterze odbywające się w bardzo licznych portach świata, każdorazowo dają boleśnie odczuć miałkość i odejście od morskości polskich obchodów "Dni Morza".

W Polsce bardzo brakuje dostępnych dla szerokiej publiczności imprez i wydarzeń dających okazję do zbliżenia się do statków i okrętów lub zwiedzenia ich, do poznania z bliska specyfiki pracy portów i innych przedsiębiorstw i instytucji morskich. Jeżeli już się trafiają - na ogół nie otrzymują odpowiedniej promocji i przechodzą niezauważone (czemu winni są często sami ich organizatorzy, a innym razem nie interesujące się dostatecznie sprawami morskimi lokalne, nadmorskie media).

Od kilku lat miesięcznik "Nasze MORZE" propaguje prawdziwie morskie "Dni Morza" i festiwale portowe na przykładach z zagranicy - w relacjach i fotoreportażach, w zapowiedziach imprez, itp.
"Kropla drąży kamień" i należy mieć nadzieję, że promowanie stricte morskich imprez, choćby poprzez pokazywanie przykładów z zagranicy, powoli zacznie wreszcie przynosić efekty w postaci większego zaangażowania i inicjatywy przejawianej w tym zakresie przez polskie firmy i instytucje związane z morzem. A będzie to zgodne z ich własnym, na razie nader często nieuświadamianym sobie przez decydentów, interesem.

Za mało morza w Dniach Morza
Słusznie zauważa miesięcznik "Nasze MORZE", że polskie "Dni Morza" są zazwyczaj bardzo mało morskie... Przykładem mogą być Centralne obchody Dni Morza, objęte patronatem Ministerstwa Gospodarki Morskiej, odbywające się kilka lat temu w Kołobrzegu. Wydarzeń stricte morskich było na nich zbyt mało, jak na oczekiwania związane ze wspomnianym merytorycznym patronatem i nazwą święta. Odbyły się m.in. akademie i wręczanie odznaczeń resortowych w Ratuszu (dostępne dla wąskiego grona osób). Spora część i tak skromnych nakładów finansowych przeznaczonych na święto morza oraz wysiłków organizacyjnych poszła "w parę" wątpliwych atrakcji nie mających nic wspólnego z morzem - takich, które mogłyby się odbyć w dowolnym innym terminie, ale są z niezrozumiałych powodów "podłączane" pod Dni Morza, na ogół przez nadanie im naciąganej, "morskiej" nazwy. Przykładem może być rajd starych samochodów "W hołdzie Neptunowi" oraz otwarte mistrzostwa Kołobrzegu w szachach, zaś morski wielobój strażacki (akcje ratownicze, pokaz sprzętu, konkurencje sprawnościowe) był "morski" jednynie dlatego, że odbywał na plaży. "Karaibska" Noc z Neptunem zaoferowała nam, w ramach Dni Morza, to, co jest obecne ostatnio zawsze i wszędzie (do znudzenia), czyli pokazy taneczne (samba, rumba, salsa, itp.). Spora część funduszy na organizaję Dni Morza pochłonięta została przez koncert zupełnie nie morskiej gwiazdy muzyki rozrywkowej...
Nie tylko wyścig holowników
Nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę polskie realia (mizerne zwłaszcza w sferze finansowej) i specyfikę naszych portów, skazującą nas na mniejszą skalę imprez w porównaniu choćby do Rotterdamu czy Hamburga, to i tak zostanie całkiem sporo możliwych do zrealizowania, interesujących dla publiczności i nośnych w sferze edukacyjnej, typowo morskich atrakcji. Dla przykładu - nie musi być u nas koniecznie wyścigu, czy "baletu" holowników (choć zwłaszcza to ostatnie, przy dobrej woli i inicjatywie zainteresowanych stron, dałoby się przeprowadzić), ale nie stanowi problemu postawienie holowników przy ogólnodostępnym nabrzeżu i udostępnienie ich na kilka godzin do zwiedzania w czasie "Dni Morza".
Gdy przyjrzymy się morskim i portowym festiwalom organizowanym na całym świecie, okaże się, że są one kopalnią pomysłów, z których przynajmniej część może być łatwo (przy dobrej woli firm i instytucji związanych z morzem oraz władz miejskich) i nawet przy niedużych nakładach finansowych, przeniesiona na nasz grunt. Weźmy za przykład choćby miasto siostrzane Gdyni - Seattle.

Zamorska siostra Gdyni
Tamtejszy Seattle Maritime Festiwal sponsorowany przez lokalne firmy morskie i związane z rybołówstwem, ale i z branż niezwiązanych bezpośrednio z morzem, pod merytorycznym przewodnictwem Propeller Club i zarządu portu Seattle, jest okazją dla aranżowania licznych przedsięwzięć edukacyjnych oraz rekreacyjnych i rozrywkowych przybliżających lokalnej społeczności i turystom wagę morza i gospodarki morskiej dla codziennego życia każdego obywatela, także mieszkającego w głębi lądu. Festiwal jest forum - jak się wyrażono w oficjalnych dokumentach merostwa związanych z organizacją imprezy - dającym okazję do przekazania społeczeństwu informacji o porcie - "to tell our Seaport story".
Impreza zawiera takie atrakcje, jak jeden z największych w świecie wyścigów holowników ("U.S. Oil Seattle Tugboat Race Championships" skupia ponad 40 "zawodników"-holowników ścigających się od terminalu zbożowego przy pirsie nr 86 do linii mety na wysokości pirsu 62/63) oraz rodzinny festyn w rejonie waterfrontu (morskiej strefy prestiżu miasta). Są też: doroczny uroczysty Maritime Festival Luncheon, odbywający się czasem na pokładzie wycieczkowca zacumowanego w porcie Seattle, doroczny konkurs poetycki "Stories of the Sea" z finałem na Fishermen’s Terminal, impreza pod hasłem "Seattle Maritime Festival Night at the Mariners" czy wreszcie "rodeo" portowych wózków widłowych ("sztaplarek") na terenie terminalu rybackiego.
W Seattle urządza się też, pod patronatem "Pacific Maritime Magazine", na terenie mariny żeglarskiej, wyścigi w budowie łodzi ze standardowych materiałów pod hasłem: "Quick & Dirty Boatbuilding Competition". Kolejną atrakcją morskiego festiwalu w Seattle są bezpłatne wycieczki po porcie na pokładzie "statku białej floty". Są też wystawy i wykłady na temat ochrony środowiska morskiego. Atrakcje dla dzieci i młodzieży to m.in. zajęcia z "szybkiego modelarstwa" szkutniczego, zawody zabawkowych łodzi zdalnie kierowanych, bezpłatne wejście do Maritime Discovery Center, etc.

Dla chcącego nic trudnego
Takie festiwale "nie robią się same". Dziesiątki wolontariuszy - zazwyczaj pracowników portu i firm uczestniczących w obrocie portowo-morskim wspomaga organizację festiwalu m.in. uczestnicząc jako animatorzy i porządkowi w samych imprezach festiwalowych, oraz wcześniej, np. w inicjatywach zbiórki pieniędzy na organizację festiwalu. Uczestnicy przygotowań do festiwalu rozumieją jednak, że promocja branży morskiej leży w ich, także osobistym, interesie. Wsparcie gospodarki morskiej (przez podniesienie jej rangi w oczach społeczeństwa, a także decydentów i polityków) i wyraźne "pokazanie się" branży oznacza bowiem zapewnienie jej pewniejszej przyszłości, a tym samym i stabilności prywatnych dochodów każdego "pracownika morza" - począwszy od pracowników fizycznych w magazynach portowych, dokerów, spawaczy i monterów w stoczniach, przez marynarzy i oficerów statków pełnomorskich, pracowników przedsiębiorstw holowniczych, pilotów, pracowników urzędów morskich, portowych celników po dyrektorów wszelkiego rodzaju firm morskich, transportowych, spedycyjnych, itd.
Niestety w Polsce takiego zrozumienia oczywistych prawd nie ma. Prawie zawsze wynajduje się tysiące powodów, by imprez przybliżających gospodarkę morską społeczeństwu nie organizować. Postulujący lub inicjujący organizację takich wydarzeń najczęściej natrafiają na mur obojętności i stwierdzeń w rodzaju: "nie da się…", "a po co to komu…", "a co ja z tego będę miał", itp., a w najlepszym wypadku: "my byśmy chcieli, ale trudności obiektywne nie pozwalają"...  co zazwyczaj jest tylko nie mającą podstaw wymówką.

Gdy sami się nie pochwalimy, to nikt nas nie pochwali
Poza Polską widać mnóstwo przykładów na to, że przedsiębiorstwa morskie wykazują więcej dobrej woli i własnej inicjatywy, jeżeli chodzi o uczestnictwo (także ze swoimi jednostkami pływającymi) w wydarzeniach i okazjach przybliżających sprawy gospodarki morskiej szerokiej publiczności i podwyższających świadomość morską społeczeństwa.
W Polsce wciąż zbyt mało jest "dumy branżowej" i wspólnego, promocyjnego działania różnych dziedzin gospodarki morskiej. Sceptycy o wąskich horyzontach i abnegaci z klapkami na oczach kwestionują "społeczne zapotrzebowanie" na tego rodzaju atrakcje. Nie należy się nad tym zastanawiać, "czy są takie oczekiwania", że np. lokalne społeczności i turyści chcą bezpośredniego kontaktu z portem, statkami, tylko z góry założyć, że takie oczekiwania są. Bo po prostu są... A jeśli nawet ich nie ma, to trzeba je inspirować, wzbudzać zainteresowania morskie w interesie (także ekonomicznym) branży morskiej. Poza tym - to w mniejszym stopniu powinno zależeć od jakiegoś "oczekiwania", od jakiegoś "odgórnego" czy "zewnętrznego" "zapotrzebowania" czy "zamówienia", a bardziej powinno być inspirowane własną inicjatywą przedsiębiorstw gospodarki morskiej i bardziej zależeć od zaangażowania samych ludzi morza.
Zbyt mało ludzi w Polsce wie i rozumie, że gdyby nie ludzi morza wielu różnych zawodów - np. szyprowie i załogi holowników, marynarze i oficerowie na statkach pełnomorskich, piloci, portowcy, stoczniowcy, to nie byłoby np. na polskich stołach bananów (przywożonych chłodniowcami)…, że bez nich nie byłby możliwy eksport wielu towarów, od którego zależy produkcja wielu polskich fabryk i miejsca pracy dla Polaków także w głębi lądu...
Trzeba czasem "dopuścić" ludzi ("szeroką publiczność") do "bliskiego kontaktu" z portami oraz statkami i ich załogami... Wtedy, z czasem (nie od razu Kraków zbudowano, ale kiedyś i u nas trzeba zacząć, wzorem licznych morskich imprez dla publiczności "na Zachodzie") społeczeństwo, ale i politycy oraz decydenci zaczną lepiej rozumieć morze, interesy morsko-gospodarcze Polski, etc.

Wymówka dla marazmu
Często argumentem osób i instytucji nierozumiejących potrzeby promowania spraw morskich wśród społeczeństwa przez atrakcje w rodzaju udostępnienia statków do zwiedzania jest międzynarodowy kodeks ochrony statków i obiektów portowych - ISPS. Istotnie może być on przeszkodą (a tak naprawdę - wymówką), jeśli podchodzi się do jego zapisów zbyt sztywno i z biurokratycznym skrzywieniem, w polskiej mentalności podszytym zaszłościami z minionej epoki, kiedy "niczego nie było wolno".
Tymczasem poza Polską (np. w Europie zachodniej, w Skandynawii) ISPS nikomu nie przeszkadza w organizowaniu (przynajmniej na kilka godzin w jednym dniu w roku) okazji do zwiedzania współczesnych, aktywnych jednostek pływających (np. holowników, promów) czy "dni otwartych bram" w stoczniach, terminalach portowych (nawet kontenerowych) i zakładach przemysłu przyportowego. Co więcej nawet polskie statki (promy) udostępniane są do zwiedzania w Szwecji czy Danii!
W Polsce nie brakuje wygodnych miejsc do chwilowego udostępnienia publiczności jednostek pływających - są nimi np. Wały Chrobrego w Szczecinie, bulwar lewobrzeżnego Świnoujścia (nab. Władysława IV), nabrzeże Ziółkowskiego w Gdańsku i inne - nad Motławą, w pobliżu Targu Rybnego, także w Gdańsku czy nabrzeża Pomorskie i Francuskie oraz ostroga pilotów w Gdyni. Nie ma więc przeszkód, chyba, że się je na siłę wynajduje.

Na promocji morza nie da się stracić
Trzeba pamiętać, że festiwale morskie i portowe to także dobry interes. Dla przykładu dwudniowy Whitehaven Maritime Festival w 2003 roku przyniósł bezpośrednio lokalnej gospodarce (w dochodach z usług, takich, jak: gastronomia, hotelarstwo i mały handel) aż milion funtów brytyjskich. Do tego trzeba dodać trudniej mierzalne i niebezpośrednie korzyści, jak promocja regionu i lokalnego biznesu, nie tylko morskiego.
Przykre, że mało aktywne są organizacje, które ze swej istoty predestynowane są do udziału w obchodach Dni Morza lub włączania się do organizacji takich imprez. W trakcie naszych poszukiwań wydarzeń o charakterze morskim nie natrafiliśmy na żadne znaczniejsze ślady działalności Ligi Morskiej.

Morze to nie tylko żagle
Nie wiedzieć czemu, włodarzom oraz pracownikom działów promocji w urzędach miejskich polskich miast portowych "morskość" kojarzy się prawie wyłącznie z żeglarstwem i na działaniach wokół niego (np. na budowie marin) na ogół kończą oni swe "morskie" zaangażowanie, zapominając o sprawach stricte morskich, np. o podkreślaniu wagi portu i całej gospodarki morskiej dla miasta i jego mieszkańców, dla regionu i całego kraju. Zupełnie, jak gdyby zapominali o istnieniu w ich miastach portów i stoczni, stanowiących źródło dochodów dla ogromnej części mieszkańców i firm w regionie (a co za tym idzie - także źródło dochodów - z podatków - dla kasy miejskiej).
Gdynia z morza powstała, ale czasem jednak za bardzo o tym zapomina. Szkoda, że np. oficjalne delegacje z Urzędu Miasta Gdyni powracające z Seattle nie przywożą stamtąd (i nie przenoszą na nasz grunt) ducha i konkretnych pomysłów z Seattle Maritime Festiwal.
Aleja Statków Pasażerskich to bardzo cenna i udana inicjatywa. Odsłonięcia kolejnych tablic pamiątkowych w płycie Nabrzeża Pomorskiego otrzymują zawsze - zdawałoby się godną - oprawę. Fetowani przedstawiciele (np. kapitanowie) uhonorowanych w "alei pływających gwiazd" statków - mogą się czuć usatysfakcjonowani. Jednak dla obserwatora z zewnątrz, najczęściej przypadkowego spacerowicza ze Skweru Kościuszki, wydarzenia te, to w zasadzie tylko przemówienia oficjeli i występ umundurowanej orkiestry dętej. Brakuje w tym szerszego i dobitniejszego przesłania morskiego oraz edukacyjnego. Dlaczego wokół odłonięcia tablicy kolejnego wycieczkowca nie zorganizować choćby skromnego jarmarku morskiego, czy nie postawić stoiska z materiałami promocyjnymi miasta, podkreślającymi jego morskość, oraz znaczenie gospodarki morskiej dla całego kraju?...